Forum Windhill High School Strona Główna

Skryptorium

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Windhill High School Strona Główna -> Pozostałe
Autor Wiadomość
Verona Harthengoll
To be or not to be
To be or not to be


Dołączył: 07 Paź 2012
Posty: 204
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z XV-wiecznej angielskiej wioski
Płeć: Czarownica

PostWysłany: Pon 20:30, 03 Gru 2012    Temat postu: Skryptorium

Gruba powłoka kurzu pokrywała niemal każdą powierzchnię w skryptorium. Jego drobinki, niektóre mieniące się w słońcu, unosiły się leniwie w powietrzu, nie racząc ulotnić się po jakimkolwiek wietrzeniu pomieszczenia. Cisza panująca w skryptorium zdawała się otulać całkiem niepozorną salę szczelnym kokonem mistycyzmu i pradawnych ksiąg. Przez wąskie okna przedostawały się pojedyncze promienie, które padając ukośnie na podłogę tworzyły błyszczące złote smugi. Niektórzy powiedzieliby, że złote szable aniołów.
Skryptorium mieściło się na burym końcu korytarza na parterze, tuż obok schodów. Było to pomieszczenie niewielkie, choć swą atmosferą i ciszą mogło przytłoczyć niemal każdego. Królowało w nim drewno, nigdy nietknięte przez korniki, nigdy nie przegniłe, ale też nie nowe. Drzwi prowadzące do skryptorium były proste, zdobił je tylko jeden cytat wykuty w drewnie.
A verbis ad verbera.
W skryptorium stało wiele mebli, niekoniecznie używanych we współczesnych czasach. Główną rolę pełniły wszechobecne w szkole regały z księgami, tym razem jednak najstarszymi ze wszystkich. Regały, ręcznie rzeźbione i zdobione drewnianą płaskorzeźbą, na swych półkach dźwigały dzieła takie jak własnoręcznie napisane "Wichrowe Wzgórza", "Duma i Uprzedzenie" lub wszelkie poezje Tennysona. Godzinami można było szperać wśród kurzu i starych ksiąg w poszukiwaniu najznamienitszych klasyków literatury. Oprócz nich znajdowały się tam jeszcze inne księgi autorstwa wielu wybitnych pisarzy świata magicznego. W skryptorium, choć nie mieściło się ono w klasztorze, stały skryptoria. Na każdym z nich można było znaleźć pióra, kałamarze, zwoje pergaminu i stare księgi. Pomieszczenie było również usiane wszelkimi innymi meblami, począwszy od zwykłych, eleganckich foteli, skończywszy na dzieżach i kuszach beztrosko porozrzucanych po kątach. Na ścianach ozdobionych ciemnozieloną tapetą wisiały rozmaite obrazy, niektóre sprowadzone przez Veronę... z muzeów. Nie zabrakło również majestatycznego poroża jelenia i łba dzika. Z wysokiego sufitu zwieszały się natomiast wypchane ptaki z rozpostartymi skrzydłami i powyginanymi szponami. Ich pazury sterczałyby zaledwie pięć centymetrów wyżej od głów osób, które zasiadłyby przy skryptoriach. Jak to zwykle w magicznych szkołach bywa, ptaki te często wydawały naturalne dla siebie odgłosy i próbowały oswobodzić się z łańcucha, na którym były zawieszone. Podobnie było także z dzikiem, jak i wilkiem stojącym tuż obok drzwi. Verona, pomimo gorącego uczucia, jakim darzyła skryptorium, nie była zachwycona tym, że czasem przypominało ono magiczną leśniczówkę pełną żywych eksponatów.
Skryptorium było otwarte dla wszystkich uczniów, co jednak nie oznaczało, że pewne stworzenia w nim przebywające nie obserwowały. Bo obserwowały.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Charlie Merridew
Uczeń stopnia I


Dołączył: 24 Paź 2012
Posty: 180
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 0:35, 23 Gru 2012    Temat postu:

Z lekcji alchemii

Drzwi zaskrzypiały pod naciskiem dłoni Charliego. Skrzywił się na widok wypchanego dzika tuż przy wejściu. Sztuczne zwierzęta wzbudzały w nim jakiś nieuzasadniony niepokój.
Przesunął palcami po grzbietach wiekowych ksiąg, wzbijając w powietrze mgiełkę pachnącego starym papierem kurzu.
Po kilkunastu minutach znalazł to, czego szukał.
Władca Much
William Golding
Wydanie I
Faber & Faber
1954

Z namaszczeniem otworzył książkę i wcisnął nos w jej pożółkłe strony.
Ktoś niewątpliwie mnie za to zabije.
Usiadł przy jednym z drewnianych stolików. Z torby wyjął kawałek chropowatego, brązowego plakatu, który podprowadził wcześniej z pracowni artystycznej.
Po chwili leżał przed nim z pedanterią zapakowany prostokąt.
M, wykaligrafował w prawym dolnym rogu.
Geneza mojego nazwiska, dopisał mniejszymi literami.
Tył prezentu opatrzył jedynie schludnym C.
-Od dzisiaj zamieszkasz w pokoju 44- zwrócił się do zawiniątka. -Jeśli będzie trzeba, to cię tu odniosę, ale mogę zapewnić, że u nas będzie lepiej.
Wsunął ją do torby.
-Tu cię nawet nikt nie czyta.

Do 44


Ostatnio zmieniony przez Charlie Merridew dnia Nie 0:39, 23 Gru 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rose Willton
Seems a bit dead


Dołączył: 23 Paź 2012
Posty: 366
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wirrawie
Płeć: Czarownica

PostWysłany: Sob 19:11, 29 Gru 2012    Temat postu:

Z kuchni.

-A verbis ad verbera. Od słów do rękoczynów.

Dziewczyna zaśmiała się głucho spoglądając na swoje drobne ręce, które zdobiły ostrza noży. Jej pełen wewnętrznego napięcia śmiech potoczył się echem po pokoju niemal natychmiastowo- powrócił w postaci krótkich, urywanych zniekształceń osiadających wraz z wiekowym, wszechobecnym kurzem.
-Od słów do rękoczynów.
Noże w dłoni dziewczyny błyszczały w promykach porannego słońca, igrały w opuszczonych kątach skryptorium rozjaśniając mroczną salę swym pięknem tak namacalnym, podobnym do magicznej mgiełki leniwie unoszącej się w powietrzu. Rose dotarła do jednej z wielu w tym pomieszczeniu sof. Stary mebel wyjątkowo odznaczał się na tle okrytych kurzem, wiekowych przedmiotów, a to przez jego niebywałą barwę. Krwistoczerwoną.
Dziewczyna przysiadła na sofie, powinęła nogi aż do brzucha, a po chwili bujała się w powolny rytm melodii znany tylko jej samej. Każdy, choćby najmniejszy ruch nieuchronnie przybliżał młodą Willton do tego co niebawem miało się stać. Co miało się wydarzyć… Już niedługo.
Nagle pieguska się zatrzymała, a na jej ustach mimowolnie pojawił się cień uśmiechu, który zamigotał na wargach, przeleciał przez twarz usłaną piegami, a po chwili znikł. Czy na dobre?
-Charlie, co ty tu robisz?
Przekrzywiła lekko głowę na znak wręcz dziecinnego zaciekawienia, po czym poczęła chłonąć wzrokiem sylwetkę długowłosego chłopca. Badała każdy milimetr jego podłużnej twarzy utwierdzając się w przekonaniu o jego zewnętrznym pięknie. Długie, ciemne włosy kaskadami opadające na ramiona. Zapętlone, pełne śmiesznych kołtunów- tak bardzo przypominające ścieżkę życia… Drobne usta, wiecznie zamknięte, pełne obaw. Dlaczego nie otworzy ich na świat? Wyraźnie zaznaczone, wystające kości policzkowe, głębokie spojrzenie dodające tajemniczości Merridiew’owi.
-Nadal uważam, że wyglądasz słodko ze sztucznymi, dorobionymi piegami. –bredziła, odwracając twarz w stronę pożółkłych zwojów pergaminu. –jednak… już ich nie masz. Dlaczego?
Pytanie zadane w próżnię zawisło w duszącym powietrzu niczym natrętna mucha, jak drobinki kurzu unoszące się przy każdym ruchu pieguski. Te jedno słowo, wyszeptane głosem napełnionym strachem oraz goryczą pragnęło zapełnić pustkę w rozpalony sercu. Jednak, na próżno. Młody Charlie przez chwilę rozmyślał nad odpowiedzią, jednak gdy jego wargi rozszerzyły się nieznacznie, upadł. Nagły, niespodziewany krok spowodował, że pieguska na chwiejnych nogach dobiegła do bruneta, z całych sił zaciskając rękę na jego długich palcach.
-Nie możesz. Nie rób mi tego. –szeptała- pamiętasz słoneczną polanę? Wtedy, gdy Cię pocałowałam. Przepraszam Charles, ja… ja tego nie chciałam. –jej głos załamał się w połowie wypowiedzianego zdania, a samotna łza zatańczyła na piegowatym policzku. – chciałabym, żeby było jak dawniej. Chciałabym żyć.
Obraz Charliego się rozmazał, a po chwili drobinki kurzu przeistoczyły się w młodą dziewczynę. Osłupiała Rose powtórnie się zachwiała, prawie upadając pod ciężarem nagromadzonych emocji.
-Nie powinnaś tu przychodzić. –wycedziła.
Wcale nie chciała tego powiedzieć, serce nakazywało szczerość, jednak umysł działał na własnych zasadach. Niezależny, oschły szeptał w stronę bezbronnej duszy, a każde wypowiedziane doń słowo powodowało przeszywający ból.
-Nie powinnaś się ze mną spotykać. W ogóle nie powinnaś mnie znać. Kocham Cię Tabithio, jak siostrę. Jednak to właśnie przeze mnie w szkole dzieją się te okropne rzeczy; w Windhill leje się bezbronna krew, rozsiewając wokoło metaliczną woń Śmierci. To wszystko przeze mnie. WSZYSTKO. To moja wina. MOJA!
Zdziwiona Tabithia wyciągnęła rękę w stronę przyjaciółki, jednak zamiast ją złapać przesunęła palce dalej, aż natrafiła na drugą- tym razem należącą do rosłego mężczyzny.
Z mroku wyłonił się Noah Black. Nie zważając na stan zdrowia WIllton objął roześmianą przyjaciółkę w pasie, a po chwili, która trwała wieki złożył na ustach Tabithii długi pocałunek- pełny tego wszystkiego, czego nie mogły przekazać słowa.
Nagle Rose zrozumiała, dlaczego śliczna dziewczyna uśmiechała się promiennie po przekroczeniu zakurzonego skryptorium.
Uśmiechała się, ale nie do niej. Czekała, lecz nie na nią.
Otumaniona rwącym bólem nawet nie spostrzegła wychodzącej pary, która nie widziała świata poza sobą. Upadła na posadzkę, na której chwilę wcześniej pozostawił ślady krwi Charlie, po czym tępym wzrokiem badała obite, drewniane ściany.
-Pływam w krwi. Tak czystej, tak pięknej, krwistoczerwonej, brunatnej… -nuciła, dokładnie w tym samym momencie bawiąc się zabarwionym ostrzem noża. Powoli, ociężale rysowała na swoim ciele szlaczki, głęboko wnikające w poranioną skórę, docierające aż do kości.
-Boisz się Śmierci? –wysyczał odrażający w swym brzmieniu głos, docierając do wyczulonych uszu dziewczyny z lekkim opóźnieniem.
-Nie. Nie boję się niczego.
-A tego? –wymruczał drugi, tyle że tym razem mniej odległy oraz jakby… znajomy. Przyjemnie oddziaływujący, dźwięczący w umyśle od samego początku. Zakorzeniony. Głęboko.
Zanim zajęta samookalaczaniem pieguska zdążyła się odwrócić czyjeś lodowate ciało okryło ciało dziewczyny niczym magiczną peleryną; stworzyło mydlaną bańkę- podniecającą i przerażającą zarazem. Dopiero teraz mogła przyjrzeć się obdarzającemu rudą mroźnymi pocałunkami Paul’a Devouxa. W mgnieniu oka przeszła do inicjatywy, przejęła pałeczkę tak szybko i gwałtownie, że zdezorientowany chłopak wziął głęboki wdech, po czym począł nadrabiać momentalnie umykające, po chwili majaczące już w oddali zaległości.
Rose pozostawiała w lodowatej toni coraz to dłuższe oraz bardziej namiętne pocałunki pragnąc by ta chwila trwała jak najdłużej. By dwa ciała złączone w uścisku pozostały w nim już na wieki…
Jednak i tym razem szczęście stało po stronie Ciemności. Bańka mydlana pękła, a niebieskooki zniknął tak szybko jak się pojawił.
-I ty ode mnie uciekasz. Dlaczego mi to robisz?
Sięgnęła po malutki, dokładnie naostrzony nóż zapożyczony z kuchni. Przyglądała się błyskającemu ostrzu.
-Nie mam po co żyć. Nie mam po co istnieć.
Wystarczy jeden ruch. –pomyślała; pozwoliła by ta myśl ogarnęła ją całą, otuliła swym ciepłem.
-Jeden by zniknąć; już na zawsze. Jeden, by pogrążyć się wiecznym śnie…
Pchnięcie między żebra- z dokładnością przeliczone, wyczekiwane, nieuchronne przerwało potok myśli kłębiących się w głowie, a Rose poczuła rwący ból, tyle że… na prawym udzie.
Zawyła niczym raniony zwierz odrzucając zbędny przedmiot w głąb uśpionego skryptorium.
-Po jaką cholerę mi przeszkadzasz?! –wychrypiała, zwijając się pod wpływem nagłego impulsu.
-Bo nie mogę pozwolić na Twoją śmierć. Pan czeka- tyle, że, na właściwy moment.
Powstała chwila wystarczyła na syczącą odpowiedź. Ta zaś pozostawiła po sobie głęboki ślad- wypaloną, ziejącą pustką dziurę.
-Wiem.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Windhill High School Strona Główna -> Pozostałe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin