Forum Windhill High School Strona Główna

Pokój [100]
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 33, 34, 35
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Windhill High School Strona Główna -> Sypialnie dla dziewcząt
Autor Wiadomość
Mikey Williams
Uczeń stopnia I


Dołączył: 24 Paź 2012
Posty: 359
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Czarodziej

PostWysłany: Nie 20:31, 13 Sty 2013    Temat postu:

Z VI lekcji alchemii
Wreszcie udało mu się dowlec do wieży. Spojrzał na setki pnących się w górę schodów i boleśnie westchnął. Tak mi się nie chce. Poszedłbym spać tutaj, jak Liz, ale jest niewygodnie. Gdyby można było tak po prostu teraz znaleźć się na górze... Przymknął oczy, wyobrażając sobie przytulne wnętrze pokoju Anne i Lizzie. Powietrze wokół zawirowało, a chłopak lekko się zachwiał. Gwałtownie otworzył oczy i ujrzał znajome wnętrze pokoju 100. Zamknął oczy i otworzył je jeszcze raz. Pokój nadal tam był. Kręcąc z niedowierzaniem głową, podszedł do szatynki. Objął ją ramieniem, opierając brodę o jej ramię i razem z nią wyglądając za okno.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anne Moonstar
Uczeń stopnia II


Dołączył: 22 Paź 2012
Posty: 623
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Przedmieścia Londynu

PostWysłany: Nie 21:21, 13 Sty 2013    Temat postu:

Mikes wszedł do pokoju dużo później niż ona. Objął ją ramieniem sprawiając, że szatynce zrobiło się cieplej na sercu. Wpatrywali się w milczeniu w krajobraz za oknem przez dobrych parę godzin. A później czas przestał istnieć dla Anne. Nie wiedziała, jak długo żyła poza nim. Chodziła jak zombie. Nie miała pojęcia, czy jadła, czy spała, czy w ogóle oddychała. Widmo. Czuła tylko tępy ból w piersi i kompletną pustkę w głowie. Kiedy otworzyła oczy, odzyskując świadomość, przez okna wpadały poranne płomienie słoneczne, a ona leżała w ramionach Mikes'a. Czuła jego oddech na policzku, a kiedy podniosła wzrok, dostrzegła zaniepokojone spojrzenie chłopaka. Musiał się o nią martwić. Co to było? Nic nie rozumiem. Uśmiechnęła się delikatnie, wstała i przeciągnęła się. Wyjęła z szafy czystą sukienkę i rajstopy i zniknęła w łazience. Wzięła chyba najdłuższy prysznic w życiu po czym stanęła przed lustrem i starannie się uczesała. Koniec. Więcej tak nie będzie. To za łatwe rozwiązanie.
- Wróciłam - oznajmiła zaniepokojonemu okularnikowi. - Przepraszam, że musiałeś znieść to... Coś, co się ze mną działo. - Wykonała nieokreślony gest rękoma po czym zerknęła w stronę zegarka. Południe. Jak ten czas szybko płynął. Połamała tabliczkę czekolady i usiadła obok Mikes'a. Ze zdziwieniem stwierdziła, że niechciane obrazy nawiedzały ją rzadziej. Pocałowała chłopaka z pełną żarliwością i usiadła mu na kolanach. Wtuliła twarz w jego szyję, wciągając do płuc ulubiony zapach. Cokolwiek się stało, chyba idę w dobrym kierunku.
***
Przez kolejne dni praktycznie nic się nie działo. Anne czuła się prawie normalnie, gdyby nie nawracające co jakiś czas obrazy i koszmary senne. W szkole było zazwyczaj cicho i pusto, lekcje odbywały się rzadko, ale dziewczyna nie miała siły szukać nauczycieli, by dowiedzieć się czegokolwiek. Któregoś kolejnego, zimowego dnia założyła na nogi szpilki, wzięła zgarniętą wcześniej z jadalni kawę i stwierdziła, że wypadałoby wyjść z pokoju. Narzuciła na ramiona sweter.
- Idę się przejść, nie obrazisz się? Wrócę później - powiedziała. Pokręcił głową, a ona podeszła bliżej i pocałowała go czule. Przeczesała włosy palcami i wyszła z pomieszczenia, zamykając drzwi z cichym trzaskiem.
Do pokoju kominkowego


Ostatnio zmieniony przez Anne Moonstar dnia Nie 18:17, 20 Sty 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikey Williams
Uczeń stopnia I


Dołączył: 24 Paź 2012
Posty: 359
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Czarodziej

PostWysłany: Nie 20:42, 20 Sty 2013    Temat postu:

Długo wpatrywali się w widok za oknem. Zapadł zmierzch, a Anne wciąż tkwiła nieruchomo w jego ramionach. Mikey spojrzał jej w oczy; był puste, nieprzytomnie wpatrywały się w przestrzeń. Nie reagowała na nic. Świat nie istniał dla niej, ona nie istniała dla świata. Przeniósł ją na łóżko i położył się obok, nie wypuszczając jej z objęć, ani na moment nie spuszczając jej z oczu. Bał się, że tylko gdy ją puści, ona zniknie. Gdyby znikła Anne, on znikłby z nią. Była jego życiem. Patrzył nieustannie na nieruchomą dziewczynę, walcząc z narastającą paniką. W końcu wstała, chłopak poszedł za nią. Była jak zombie, wciąż nie reagowała, robiła wszystko mechanicznie. Nie wytrzymał tego i po kilku krokach wziął ją na ręce i zaniósł z powrotem. Dopóki nie otworzyła oczu i nie spojrzała na niego przytomnie, nie pozwolił jej wstać. Nie chciał ponownie tego widzieć. Jego ukochanej wyglądającej jak martwa za życia. Gdy jej spojrzenie spotkało się z jego i zajrzała mu w oczy, będąc tego świadomą i jej wzrok wreszcie coś wyrażał, odetchnął z ulgą. Nigdy dotąd nie przeżył tylu godzin w bezustannym strachu. Dziewczyna wstała i ruszyła do łazienki. Mikey obserwował ją w napięciu. Nie wiedział, czego się bał - że się rozpadnie, nagle zniknie w chmurze pyłu i dymu i będzie tak, jak gdyby nigdy nie istniała?
- Wróciłam. Przepraszam, że musiałeś znieść to... Coś, co się ze mną działo.
Potrząsnął głową. Nie był w stanie nic wykrztusić. Dławiący niepokój ustąpił gwałtownej uldze. Dziewczyna pocałowała go, a on z całą pasją oddawał pocałunki.Objął ją ramionami, gdy się w niego wtulała. Oby to się nie powtórzyło...
***
Dni mijały monotonnie, nie przynosząc większych zmian. Czasem rozmawiali z Liz i Frankiem, częściej jednak spędzali czas we dwójkę, gdy ruda i szatyn gdzieś znikali. Czasem martwił się o bliźniaczkę i przyjaciela, gdy nie pojawiali się przez dłuższy czas. Zawsze jednak wreszcie wracali, uśmiechnięci i spokojni, roztaczając wokół atmosferę szczęścia i miłości. Jednak wszechobecny niepokój wyraźnie ich przyduszał, stawali się milczący i przygnębieni. Potem znów znikali, a gdy wracali ponownie ich spokój podnosił na duchu załamanych.
- Idę się przejść, nie obrazisz się? Wrócę później.
Słowa Anne wybiły go z zamyślenia. Pokręcił głową. Dziewczyna pocałowała go i wyszła. Wchodząca do pokoju Lizzie uśmiechnęła się i pomachała mu. Odmachał i wrócił do sypialni, wyjmując jakąś książkę ze swojej torby i pogrążając się w lekturze.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lizzie Williams
Uczeń stopnia II


Dołączył: 24 Paź 2012
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Londyn
Płeć: Czarownica

PostWysłany: Czw 9:32, 24 Sty 2013    Temat postu:

Z VI lekcji alchemii
Wlokła się po schodach, całkiem zadowolona z siebie. W końcu odniosła na lekcji niemały sukces. To Mikes był lepszy z chemii, nie sądziła więc, że jej się uda, a tu niespodzianka. Wpadła do pokoju, z charakterystycznym dla siebie hukiem zamykając drzwi. Franka gdzieś wywiało; jak się po chwili okazało, wybył do jadalni celem zdobycia pożywienia. To się chwali. Jeeeeeść. Przysiedli przy stoliku i zabrali się do konsumpcji frytek. Po posiłku Liz dorwała się do gitary Mikes'a. Jej ukochana gitara została w Anglii z prozaicznego powodu braku miejsca w aucie. Nie zdążyła jednak zagrać ani kawałka, ponieważ gitara została jej odebrana. Z naburmuszoną minką spojrzała na szatyna. Ten nic sobie nie robiąc z jej focha, odstawił instrument i przyciągnął dziewczynę do siebie. Wtuliła się w jego ramiona, a do jej myśli powróciła Anglia. Ich ukochana łąka nad jeziorem, na której spędzili całe mnóstwo czasu. Scena stanęła jej przed oczami jak żywa. Gdy otworzyła oczy, wciąż była. Las, łąką, jezioro był doskonale widoczne i wyglądały na materialne, a oni stali na zielonej trawie. Rozejrzała się wokół, oczarowana widokiem ukochanego miejsca.
- Frank, czy ty widzisz to, co ja?
***
Powracając z jakiejś wędrówki po szkole (bo gdzieś musiała chodzić przez te parę dni)
Kilka ostatnich dni można by nazwać monotonnymi i nudnymi. Nudne jednak nie były, bo wciąż przepełniała ludzi melancholia podszyta strachem. Jednak Liz i Frank wykorzystywali dobrodziejstwa mocy Liz na całego i znikali w iluzjach, gdy rzeczywistość stawała się zbyt bolesna. Czas płynął inaczej, atmosfera była pełna szczęścia, prawdziwego szczęścia, a nie tej chwilowej radości rzeczywistego świata, która zaraz gasła pod wpływem lęku o najbliższych. Gdy wracali, czuli się o niebo lepiej, wygłupiali się, śmiali, trzymali za ręce, chodzili korytarzami podskakując radośnie, jak gdyby znów byli po prostu zwykłymi nastolatkami, cieszącymi się z życia. Jednak nie mijało dużo czasu, gdy świat realny zaczynał ich przytłaczać i przygnębiać.
Lizzie weszła do pokoju i ujrzawszy Mikey'a pomachała mu ręką, lekko się uśmiechając. Zamknęła za sobą drzwi do sypialni i stanęła przy oknie. Frank był w sali muzycznej, więc dziewczyna miała chwilę, by spokojnie pomyśleć. Musiała podjąć decyzję, która mogła wywrócić życie ich i ich bliskich do góry nogami.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Frank Mason
Początkujący


Dołączył: 06 Gru 2012
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Londyn
Płeć: Czarodziej

PostWysłany: Czw 19:12, 24 Sty 2013    Temat postu:

Dni mijały i mijały, a Frank sobie funkcjonował, biegał po jedzenie i do gitar, i spacerował z Liz po angielskich ogrodach w jej iluzjach. Aktualnie wraca z sali muzycznej.
Wolnym krokiem wchodził po schodach, myślami wciąż pozostając na scenie z gitarą w rękach. Dotarł do wiśniowych drzwi pokoju numer sto i lekko pogładził je dłonią. Otworzył je i cicho za sobą zamknął. Wszedł do sypialni Anne i zamienił parę słów z Mikes'em. Wiedział, że Lizzie prawdopodobnie jest u siebie i chciał dać jej czas. Po jakiejś półgodzinie pożegnał się z kumplem i podszedł do drzwi sypialni rudowłosej. Zapukał.
- Proszę - głos dziewczyny dotarł do uszu szatyna. Frank otworzył drzwi i zamknął za sobą równie cicho, jak poprzednio. Podszedł do ukochanej i lekko objął ja ramieniem. Wyglądała krucho i delikatnie jak chyba nigdy dotąd. Blada, niemal przezroczysta cera, rudoczerwone pasma, oczy płonące żywą zielenią wpadającą miejscami w srebro.
- I jak? Podjęłaś decyzję? - zapytał. Ich głosy był dzisiaj wyjątkowo ciche i poważne.
- Jeszcze nie, to nie takie proste - dziewczyna oparła ramiona na parapecie, chowając twarz w dłoniach.
- Wiem.
Dłoń Franka lekko, spokojnie gładziła włosy Lizzie. Jej stłumiony głos wydobywał się z pomiędzy palców, gdy wyrzucała z siebie urywki zdań.
- To może zaważyć na naszym życiu... nie wiemy, jak długo... Nie wiemy, jakie mogą być skutki, czy będziemy mogli... Tak właściwie nic o tym nie wiemy... ale nie widzę innej opcji... - ruda podniosła się. Przetarła oczy dłońmi. - Ja, Lizabeth Claire Williams, pierwszy raz w życiu nie widzę innej opcji niż ucieczka. To będzie skaza na moim honorze, ale przynajmniej moje dzieci tego nie zobaczą.
Franklin uniósł brew.
- Nie zobaczą, bo ich nie ma - Liz wzruszyła ramionami.
- Ech, dziewczyno... - pogładził palcami jej policzek. - Wiesz, że to nie jest ucieczka. Po prostu nie pasujemy. Nie damy tak rady, wiesz przecież. Tego jest za dużo.
- Wiem, Frank - przyznała ponuro dziewczyna. - Ale to dla mnie i tak zwykłe tchórzostwo. Pierwszy raz, gdy poddaję się bez walki.
- Walczyłaś. Najdłużej z nas. Wciąż walczysz, od zawsze. Pozwól sobie odpocząć.
Dziewczyna wtuliła się w niego.
- Może i masz rację. Chciałabym w to uwierzyć.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lizzie Williams
Uczeń stopnia II


Dołączył: 24 Paź 2012
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Londyn
Płeć: Czarownica

PostWysłany: Czw 20:01, 24 Sty 2013    Temat postu:

- Może i masz rację. Chciałabym w to uwierzyć.
Chłopak ucałował ją w czubek głowy. Wyprostowała się z westchnieniem.
- No dobra. Jesteś pewien, że chcesz?
Chłopak pokiwał głową. Liz uśmiechnęła się blado i odsunęła od niego. Wyrwała kartkę z zeszytu, po chwili namysłu zmieniając jej kolor na bladobłękitny. Wzięła do ręki pióro i zaczęła pisać.
Kochani Mikey'u i Anne!
Przykro nam, że musimy się teraz pożegnać. Nie chcemy odchodzić, ale nie widzimy innej opcji. Nie mamy już siły, to nas wykańcza. Może jeszcze kiedyś się zobaczymy, ale nie możemy Wam nic obiecać. Nie wiemy, jak będzie.
Wybaczcie. Będziemy tęsknić. Tylko proszę, nie noście żałoby czy czegoś w podobie. Anne, żadnego załamania, Mikey, zero otępienia, łez ani rozpaczy. Podziękujcie od nas Kaladrii, Tate'owi, Tabicie, Elle, profesorowi Blackowi i profesor McAdams. I jeszcze Price'owi, chociażby za to, że nauczył mnie transmutacji.
Trzymajcie cię.
Lizzie i Frank.

Odłożyła list na stolik z lekkim wahaniem. Przymknęła oczy i wzięła kilka głębokich wdechów. Podniosła się i podeszła do okna. Frank przyszedł za nią. Stanęli naprzeciwko siebie i spletli palce prawych dłoni.Spojrzeli sobie w oczy. Kątem oka dostrzegła wchodzącą Anne, zanim zamknęła powieki. Gdy je ponownie otworzyła, wokół była łąka. Choć nie było żadnej bramy, w jej głowie rozległ się dźwięk zatrzaskiwanego zamka. Uścisnęła dłoń Franka.
- Witam w nowym świecie, kochanie.
Tam, gdzie w Windhill w pokoju 100 jeszcze przed chwilą stali szatyn z rudowłosą, teraz swobodnie krążyło powietrze, jakby nigdy ich tam nie było.
<center>***</center>
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anne Moonstar
Uczeń stopnia II


Dołączył: 22 Paź 2012
Posty: 623
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Przedmieścia Londynu

PostWysłany: Czw 20:32, 24 Sty 2013    Temat postu:

Z pokoju kominkowego i włóczęgi po szkole
Dopadła do drzwi gnana zdecydowanie złym przeczuciem. Wpadła do pokoju Liz w ostatniej chwili, by zobaczyć rozmywające się postacie rudowłosej i Franka. Przejście do innego wymiaru. Ale jak?! Za bardzo skoncentrowałaś się na sobie i nie zauważyłaś, co dzieje się z twoją najlepszą przyjaciółką. Ma moc. I właśnie z niej skorzystała. Chwyciła w rękę pozostawioną na stole kartkę, poruszoną jakby niewidocznym podmuchem wiatru.
- Liz, nie... Jak mogłaś mnie zostawić?! Jak mogłaś zostawić Mikes'a, kiedy jest nam wszystkim tak trudno. Byliśmy rodziną! Jedyną, jaką kiedykolwiek miałam! Dlaczego?! Bo było ciężko?! Mnie też jest źle! I twojemu bratu, egoistko! Tak postępują tchórze!
Głos dziewczyny zmienił natężenie. Przeszedł od szeptu w krzyk. Nie rozumiała, jak jej najlepsza przyjaciółka mogła po prostu zniknąć, zabierając ze sobą resztki nadziei. Bo je jeśli ona nie dała rady, co miała zrobić słaba, krucha Anne? Usłyszała za sobą kroki. Pewnie Mikes. Liz, wiesz, że on tego nie przeżyje, prawda? Chciałabym, żeby mógł się z tym pogodzić, ale to nierealne. Jesteś częścią niego.


Ostatnio zmieniony przez Anne Moonstar dnia Czw 21:17, 24 Sty 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikey Williams
Uczeń stopnia I


Dołączył: 24 Paź 2012
Posty: 359
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Czarodziej

PostWysłany: Nie 19:41, 27 Sty 2013    Temat postu:

Odłożył książkę, gdy otworzyły się drzwi. Wpadł Frank i pogadali, pierwszy raz od dawna. Mikey z uśmiechem obserwował śmiejącego się przyjaciela, gdy wspominali znajomych ze starej szkoły. Zauważył ukradkowe spojrzenia, które szatyn rzucał w kierunku drzwi pokoju Liz. W końcu wstał, pożegnał się i wyszedł. Mikey powrócił do lektury.
Kilkanaście minut później rozległ się trzask otwieranych gwałtownie drzwi. Czyżby Anne? Uniósł wzrok i wpatrzył się w drzwi, spodziewając się, że zaraz pojawi się w nich sylwetka jego ukochanej. Nie stało się tak, za to Mikes usłyszał krzyk szatynki. Wstał i tknięty dziwnym przeczuciem wszedł do pokoju rudzielca. Nie było tam ani samej Lizzie, ani Franka, jedynie Anne. Zauważył błękitną kartkę na stole. Wyraźnie odcinała się od wszechobecnej czerwieni. Przeczytał list, a z każdym kolejnym słowem stawał się coraz bledszy. Już miał odłożył kartkę na stół, gdy na samym dole zamigotały srebrne litery.
Keep the faith.
Usiadł na krześle i schował twarz w dłoniach. Nie odezwał się ani słowem, a w jego oczach była wyłącznie pustka. Liz, nie potrafię inaczej. Odeszłaś, a razem ze sobą zabrałaś część mnie, wiesz... Nie istnieję bez ciebie...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anne Moonstar
Uczeń stopnia II


Dołączył: 22 Paź 2012
Posty: 623
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Przedmieścia Londynu

PostWysłany: Nie 20:15, 27 Sty 2013    Temat postu:

Przytuliła chłopka, drżąc z bezsilności i złości.
- Mikey, błagam.
Nie patrzył na nią. Ujęła jego twarz w dłonie i obróciła w swoim kierunku. Jeśli on odejdzie, ona nie da sobie rady. Nie w takim stanie. Pochyliła się i pocałowała go w czoło.
- Oni żyją. Gdzieś... Nie wiem, gdzie, ale nic im nie jest - rzekła, starając się hamować wściekłość. Nie chciała ich usprawiedliwiać, ale nie umiała też znieść stanu, w jakim znalazł się jej ukochany. - Nie zostawiaj mnie. Zostań ze mną. Błagam, skarbie - wyszeptała zdeterminowana, gładząc palcami jego blade policzki. I wtedy w jej głowie zakiełkował pomysł. Głupi, niegłupi, postanowiła się nim podzielić. Nie widziała dla nich innego wyjścia. A więc postąpię jak tchórz.
- Zabierz nas stąd. Do Londynu. Kocham to miejsce, ale bez nich... Odkąd to zaczęło się walić miałam nadzieję. Nadal ją mam. Wiem, że potrafisz, widziałam jak pojawiałeś się znikąd - powiedziała najspokojniejszym tonem, na jaki umiała się zdobyć. Tchórz, uciekasz. Jak oni. Zobacz, co ze sobą zrobiłaś? Jesteś wrakiem. I pociągniesz tego chłopaka na dno razem ze sobą...
- Potem możesz wrócić. Ale ja nie zniosę ani jednego dnia więcej w tym miejscu - wyszeptała zupełnie wbrew sobie. Nie zniosę ani jednego dnia bez ciebie. Jestem egoistką, ale uduszę się bez twojej obecności.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikey Williams
Uczeń stopnia I


Dołączył: 24 Paź 2012
Posty: 359
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Czarodziej

PostWysłany: Nie 21:26, 27 Sty 2013    Temat postu:

- Mikey, błagam.
Patrzył na nią, lecz jej nie widział. Przed oczami miał znikające za zakrętem korytarza rude włosy, słyszał niosący się echem melodyjny śmiech.
- Oni żyją. Gdzieś... Nie wiem, gdzie, ale nic im nie jest.
Im nic nie jest. Ona odeszła. Z nią odszedłem ja. Annie, teraz nie jestem sobą. To już nie jestem ja...
- Nie zostawiaj mnie. Zostań ze mną. Błagam, skarbie.
Palce dziewczyny gładziły policzki Mikes'a. Ciepło bijące od jej ciała utrzymywało go w miarę przytomnym stanie. Lizzie, dlaczego? Wiedziałaś, jak to się skończy, wiedziałaś... Więc dlaczego nam to zrobiłaś? Frank, czemu poszedłeś za nią? Miłość na śmierć i życie...
- Zabierz nas stąd. Do Londynu. Kocham to miejsce, ale bez nich... Odkąd to zaczęło się walić miałam nadzieję. Nadal ją mam. Wiem, że potrafisz, widziałam jak pojawiałeś się znikąd.
Głos szatynki zmienił ton. Wcześniej słychać było tłumioną złość i lekki strach, teraz był zupełnie spokojny, mimo lekkiego drżenia.
Podniósł wzrok i spojrzał na nią przytomniej.
- Do Londynu? - wychrypiał. Sam przestraszył się brzmienia swojego głosu. Brzmiał obco, chłodno, jak nigdy głos Mikey'a. Chłopak rozejrzał się. Odejść stąd? Tak po prostu się teleportować i zniknąć? Jak Liz i Frank?... Tylko że odejściem nie zranisz nikogo tak, jak Liz zraniła ciebie - głosik chłodnym i trochę współczującym tonem sprowadził go do pionu.
- Potem możesz wrócić. Ale ja nie zniosę ani jednego dnia więcej w tym miejscu.
Lekko zaskoczony spojrzał na dziewczynę. Wrócić tu? Bez ciebie? Oszalałaś, kochanie? Bez słowa podniósł się i wyciągnął rękę do Anne. Więc chodźmy. Im szybciej, tym lepiej.


Ostatnio zmieniony przez Mikey Williams dnia Pon 21:39, 28 Sty 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anne Moonstar
Uczeń stopnia II


Dołączył: 22 Paź 2012
Posty: 623
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Przedmieścia Londynu

PostWysłany: Nie 21:33, 27 Sty 2013    Temat postu:

Pokręciła głową, jednak ujęła jego dłoń i mocno zacisnęła na niej palce. Wydawał się głęboko zraniony i inny niż zwykle nic dziwnego. Anne przełknęła łzy.
- Najpierw się przejdziemy. Muszę... Muszę się pożegnać. Wiesz... To zawsze będzie mój dom. - Przytuliła go z całych sił. No dalej, wracaj do mnie, potrzebuję cię!
Weszła do swojego pokoju i zaczęła się pakować. Potem otworzyła szufladę i wyciągnęła z niej ładną kartkę i pióro. Zaczęła tę historię już dawno, właściwie dopisywała po kawałku każdego dnia. Czasem słowo, dwa, najwięcej kilka zdań. A teraz przyszła pora na zakończenie.
Była sobie dziewczyna. Ładna, inteligenta i zanadto wrażliwa. Jej życie było puste i pozbawione miłości, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Miała swój świat i wyobraźnię. Któregoś dnia znalazła pod drzwiami list, który zmienił całe jej życie. Nie chciała oglądać się wstecz. Spakowała walizkę i popłynęła w nieznane. Szukać szczęścia. Szukać domu. Tak się złożyło, że zyskała nie tylko prawdziwy dom, ale i rodzinę. Odnalazła też prawdziwą siebie. Pożegnała przyjaciół, zmierzyła się z najgorszymi lękami, poczuła wreszcie na swoim miejscu, nauczyła się kochać i poświęcać dla innych. Ale nastały złe, przygnębiające czasy i dziewczyna czuła się coraz gorzej. Kiedy odeszła ponad połowa jej rodziny, postanowiła coś. Tylko że nie wiedziała dokładnie, co takiego. Znów spakowała walizkę, spakowała do niej wszystkie szczęśliwe wspomnienia. Uroniła ostatnią łzę, opłakując tchórzostwo i utracone szczęście. Dom. Uciekała z jedynego domu, jaki kiedykolwiek miała, ale nie potrafiła już patrzeć na piękny krajobraz za oknem, nie czując bólu. Może gdyby jej rodzina nie postanowiła jej zostawić, ona zdołałaby przezwyciężyć słabości. Odwróciła się, po raz ostatni spoglądając na ośnieżony las. Będzie jej tego brakować. Wyruszała na ostatni spacer w tym miejscu. W domu. Wracała do pustki i zimna. I wiedziała, że już nic nie będzie takie samo.
Odłożyła kartkę na stolik. To było jej pożegnanie ze szkołą. Naskrobała jeszcze krótki list z wyjaśnieniem, szybko pobiegła na dół i wcisnęła pod drzwi gabinetu dyrekcji. Potem kolejne liściki z podziękowaniami i przeprosinami wylądowały pod drzwiami pokoju Tate'a, Kal, Paula, Alexa i Tabithy. A także profesor McAdams. Kochała ich. I wiedziała, że będzie tęsknić. Podała swój adres i miała nadzieję, że uda im się kiedyś skontaktować. Kolejna kartka skierowała była do kogoś, kto nie mógł jej odczytać. Miała zamiar zostawić ją we właściwym miejscu później.
Otworzyła drzwi do własnego pokoju, spoglądając na Mikey'a. Nie było z nim najlepiej. Czuła każdą igiełkę zadawanego mu przez niewidzialną siłę bólu. Zacisnęła pięści. Przeszła jeszcze do pokoju Liz, nadal wściekła na przyjaciółkę. Schowała jednak zdjęcie jej i Franka do torby, zapakowała także album. Z jej oczu pociekły łzy bezsilności. Upewniwszy się, że zabrała wszystkie swoje rzeczy zapięła zamek i podeszła do jedynej osoby, którą miała teraz tak naprawdę na tym świecie.
- Kocham cię, Mikes. Tylko dzięki tobie jeszcze nie zwariowałam. Nigdy nie przestanę o tobie myśleć. Nigdy. I ucieczka stąd dla mnie niczego nie zmienia – pocałowała go, wkładając w to wszystkie swoje uczucia. Smutek, niepewność, strach, ból, miłość, przywiązanie. Nie potrafiła żyć bez niego. Zmieniła się. Jak bardzo się zmieniła od przyjazdu tutaj! Myślała, że będzie tak jak w poprzedniej szkole. Że wtopi się w szary tłum, skończy naukę i zamie się czymś związanym z magią. Wytrzymała semestr. Co teraz będzie? Nie mam ojca, nie mam Liz, Franka... Jak oni mogli nam to zrobić?! Nadrobię stracone półrocze, pójdę na medycynę. I postaram się, żeby on był szczęśliwy. Ale co właściwie robię? W czym jestem lepsza od nich? Uciekam. Zostawiam Kal, Paula, Tabi... Napisałam pożegnalne listy. Może mnie nie znienawidzą. A ja postaram się zrozumieć. Uporządkować wszystko.
Jesteś wrakiem człowieka, Anne. Człowieka, który dostał zbyt wiele, a potem mu to odebrano.
Życie jest trudne. I dlatego sobie poradzimy.

Zamknęła oczy i po raz ostatni wciągnęła do płuc zapach tego miejsca. Wyrył jej się w pamięci tak głęboko, że była sobie w stanie przypomnieć wszystko jeszcze wiele lat później. Nie zrobiła żadnych zdjęć. I tak nie oddałyby tego, co chciałaby pokazać. Ściskając mocno dłoń ukochanego wyszła z pokoju, do którego miała już nigdy nie wrócić z torbą na ramieniu i walizką.
Do gabinetu pielęgniarki
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mikey Williams
Uczeń stopnia I


Dołączył: 24 Paź 2012
Posty: 359
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Czarodziej

PostWysłany: Pon 21:52, 28 Sty 2013    Temat postu:

Anne coś pisała, potem pakowała rzeczy. Mikey chodził po pokoju, wyglądając jak zombie. Wrzucał ubrania do torby, którą tu zostawił. Potem teleportował się do swojego pokoju, wyciągnął walizkę i spakował wszystkie swoje rzeczy. Wrócił do Anne w chwili, gdy ta wrzucała do torby zdjęcia Liz i Franka. Zatrzymał się i znów przez dłuższą chwilę się nie ruszał. Gdy szatynka wyszła do swojej części pokoju, Mikey podszedł do biurka Lizzie. Chwilę w niej pogrzebał i wyjął z niej ukochany zeszyt i szkicownik, a także ołówki swojej siostry. Z torby Franka wyjął jego kostkę do gitary. Na pamiątkę...
- Kocham cię, Mikes. Tylko dzięki tobie jeszcze nie zwariowałam. Nigdy nie przestanę o tobie myśleć. Nigdy. I ucieczka stąd dla mnie niczego nie zmienia.
W tym pocałunku było wiele sprzecznych uczuć. To ta wewnętrzna burza powodowała równoczesne wzburzenie i otępienie chłopaka. Sam już nie wiedział, co czuje. Ostatni raz obejrzał się w drzwiach. Ciężko było mu przekroczyć próg, bo wyjście z tego pokoju było dla niego symbolem pozostawienia siostry.
Żegnaj, Lizabeth. Zawsze będę z tobą.
Wyszedł, kierując się za krokami Anne.
Na balkon, po drodze zahaczając o gabinet pielęgniarki, ale nawet tam nie wchodzi, więc postu nie będzie.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Windhill High School Strona Główna -> Sypialnie dla dziewcząt Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 33, 34, 35
Strona 35 z 35

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin